wtorek, 30 czerwca 2015

Imagine 52 Harry Part XIII

 Leżałam na łóżku z książką w rękach, jednak mój wzrok utkwiony był w jednym punkcie, a myśli daleko od historii zapisanej na pożółkłych kartkach. Jutro wigilia. Ten jeden dzień w roku kiedy wszyscy znowu są razem i wybaczane są stare błędy. Moja rodzina już zaczęła zauważać jakąś zmianę we mnie. Nikt tego nie komentował, ale jestem pewna, że rozmawiają o tym za moimi plecami. Widziałam te wszystkie spojrzenia, które sobie posyłali i niezdarne próby mojego brata, żeby się czegoś dowiedzieć. Milczałam za każdym razem albo zbywałam go, bo nie chciałam wzbudzać w nich jakiejkolwiek nadziei, że od teraz wszystko będzie dobrze. To nie byłoby zgodne z prawdą. To fakt, moje życie zmieniało się, a ja powoli pozbywałam się tego wszechogarniającego mnie smutku. Ale uczucie pustki wracało za każdym razem, jakby upominając się o uwagę, żebym przypadkiem nie zapomniała, że moja depresja nie minie od tak. Nienawidziłam jej. Pustka to najgorszy stan w jakim człowiek mógł się znaleźć. Puste spojrzenie, zero uczuć, zawieszenie w nierealnym świecie jakby prawdziwe życie było gdzieś obok, a ja utkwiona za szklaną szybą mogłam je tylko obserwować. Nic nie jadłam, nie piłam, nie przejmowałam sie tym czy mi zimno, czy coś mnie boli. Zupełnie jakby ktoś podał mi lek znieczulający, tylko że zamiast być mi pomocą, on znieczulał moje życie.
Wzdrygnęłam się. Pustka ostatni raz przyszła wczoraj. Przez nią pokłóciłam się z Harrym. Od rana byłam w tym stanie w pracy, wypełniałam wszystkie swoje obowiązki jak w transie, nie odzywając się do nikogo słowem. Wtedy zadzwonił telefon. Odebrałam i kiedy usłyszałam głos Harrego rozłączyłam się bez śladu emocji. I tak trzy razy. Pracownicy patrzyli na mnie zdezorientowani, ale ja ledwo widziałam ich spojrzenia. Po paru minutach Harry po prostu wszedł do mojej sekcji, rozwścieczony jak nigdy. Już chciał zacząć krzyczeć kiedy zobaczył mój nieobecny i zimny wzrok. Zatrzymał się w pół kroku.
- (t.i.) natychmiast do mojego gabinetu - powiedział twardo.
Wstałam bez słowa pod obstrzałem pracowników i jego czujnych oczu. Wyszłam na korytarz i stanęłam jak kłoda w jednym miejscu. Nawet mój oddech był wolniejszy. Harry pomachał mi ręką przed oczami, ale nie zareagowałam choćby mrugnięciem.
- Co się z tobą dzieje?! - Chyba pierwszy raz to on był tak pełny uczuć, a ja jak góra lodowa, zimna i niedostępna. Nie odpowiedziałam. - (t.i.) na litość boską martwię się! - Zero reakcji. Ignorując, że jesteśmy na korytarzu i zaraz ktoś może sie tu pojawić przyciągnął mnie do siebie, ale nie zareagowałam. Moje spojrzenie było puste. - Co się stało?
W tym momencie po prostu wyplątałam się z jego uścisku i wróciłam do pokoju. Nie próbował więcej dzwonić ani przychodzić.
I w ten sposób Pustka zniszczyła mój spokój ducha. Nikt jej nie rozumie. Jedynie mój psycholog zdawał się wiedzieć co mi jest. Chociaż leki, które mi zapisywał nigdy nie pomagały, dlatego nie brałam ich już 2 miesiące. Bez różnicy.
Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jeśli była wciąż jakakolwiek szansa, że pomiędzy mną i Harrym do czegoś dojdzie to... Czy ja właściwie tego chce? Czy mam prawo wykorzystywać tak człowieka, żeby stanąć jakoś na nogi? To głupie pytanie, czy kogoś takiego jak Harry da sie w ogóle wykorzystać? Wątpliwe. Ale... Całe życie robiłam wszystko dla innych. Stawiałam siebie na ostatnim miejscu. Może to czas, żebym stała się egoistką? Gorzej nie będzie. A możliwe, że w ten sposób w końcu zapomnę o przeszłości i znów będę funkcjonować jak normalny człowiek. Bez takiej ilości bólu, który nie zawsze nawet ma swoje źródło, tylko pojawia się znikąd i bez przyczyny.
Pierwszy raz od dawna czułam w sobie przypływ takiej siły i determinacji. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że to dobra dla mnie decyzja; niekoniecznie dla innych, ale dla mnie na pewno. A reszta sobie przecież poradzi beze mnie bez przerwy dbającą o ich uczucia. Żeby przeżyć muszę stać się egoistką. I to siebie postawić na szczycie priorytetów.
***

Huk połączony z trzaskiem przez chwilę przebił się przez dźwięki perkusji i donośnego głosu wokalisty, które dobiegały z imponujących głośników umieszczonych w strategicznych miejscach mojego gabinetu. To pusta butelka Jacka Danielsa spadła z biurka, trącona moją nogą i roztrzaskała się na dziesiątki małych kawałków. Ciche przekleństwo wyrwało się z moich ust. Wstałem, żeby posprzątać ten bajzel zanim ktoś z pracowników postanowiłby to zrobić, a potem rozpowiadać plotki o niestworzonych przyczynach dlaczego szef schlał się jak nigdy wcześniej i robił demolkę w domu. Chwiałem się mocniej niż podejrzewałem, że będę. Zły znak, bardzo zły znak. Doszedłem do drzwi i walnąłem w nie całym ciałem, znowu wywołując niepotrzebny hałas. Wziąłem pare głębokich wdechów przyciskając głowę do drewna tak mocno, jakbym chciał się przez nie przebić. Byłem wściekły. Na siebie. Na natłok emocji, którym nigdy nie pozwalałem się uzewnętrzniać. Na to, że byłem tak słaby, że upiłem się jakby na chwile zapominając, że alkohol nie daje odpowiedzi, tylko sprawia, że zapominamy jakie było pytanie. Ale przede wszystkim byłem wściekły na kobietę, która włamała się do mojej głowy, a kiedy próbowałem ją z niej wyrzucić, za każdym razem bawiła się ze mną w pieprzoną ciuciubabkę. A ja przegrywałem. W tym czasie ona zdążyła zająć większą część mojego umysłu. Sytuacja z wczoraj doprowadziła mnie do aktualnego położenia. Odrzuciła mnie z chłodną kalkulacją, bez cienia skruchy. Bez jakichkolwiek emocji. To nie była (t.i.), nie pasowało to do niej równie mocno jak do mnie ta chora eksplozja emocji. Warknąłem na drewno jakby to one było wszystkiemu winne. Telefon na moim biurku zaczął dzwonić, ale zupełnie to zignorowałem. Wyszedłem ze swojego gabinetu i skierowałem się na dół. Schodząc po schodach ledwo utrzymywałem równowagę. Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak bardzo nadużyłem alkoholu. Usłyszałem trzask na dole co oznaczało, że ktoś wszedł do holu, najbardziej reprezentacyjnego elementu domu, który był ogromny i jak w bardzo starych domach mieścił ogromne schody rozchodzące się z pierwszego piętra w dwie strony lekko przy tym się zaokrąglając. Odruchowo zamiast skończyć swoją 'wycieczkę' po domu, skierowałem się w tamtym kierunku. Spojrzałem zza balustrady i poczułem jak moje serce spada gdzieś daleko w dół, a moje ciało robi się ciepłe od środka. Stała na bordowym dywanie przy samym wejściu ostrożnie, ale pewnie, rozglądając się dookoła siebie. Musiałem się mocno chwycić barierki, żeby nie zachwiać się w tym momencie. Dlaczego do cholery tu jest?
Jej spojrzenie powędrowało w górę. Zdałem sobie sprawę z tego, że ostatnie zdanie wypowiedziałem na głos. Coś błysnęło w jej oczach. Chciałem zejść do niej po schodach, ale w tym momencie potknąłem się i w ostatniej chwili złapałem czegoś co okazało się być lampą naścienną naśladującą świecznik. Zdążyłem odzyskać równowagę po czym wyrwałem lampę ze ściany. Szybko ją puściłem na wypadek, jakbym coś rozwalił przy okazji i miał mnie porazić prąd.
- Kurwa - burknąłem głośno. Usłyszałem kroki i sekundę później (t.i.) znalazła się dwa stopnie pode mną.
- Harry? Wszystko okej? - spytała. Czułem na sobie jej uważny wzrok. Wypuściłem powietrze z płuc, mając ochotę kontynuować klnięcie na cały świat.
- Nie widać? - warknąłem. Byłem wściekły. Na nią. Na siebie. Ale jednak głównie na nią. Na tą cholerną istotę, która wzbudzała we mnie uczucia, coś co nauczyłem się perfekcyjnie kontrolować lata temu.
- Czy ty piłeś? - zapytała i tym razem musiałem już na nią spojrzeć. Te pieprzone smutne oczy wpędzą mnie do grobu.
- Czy ty włamałaś się do mojego domu? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Skrzywiła się nieznacznie.
- Wpuszczono mnie tu kiedy powiedziałam kim jestem. Więc mogę tu być. A ty jesteś pijany. To jest fakt, panie Styles - odparła buńczucznie. Zaśmiałem się głośno, na co ona momentalnie się spięła.
- Zabawna jesteś. Lepiej mów co tu robisz, bo wydawało mi się, że przeciez masz moja osobę w głębokim poważaniu. - Ostatnie słowa powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Na trzeźwo w życiu nie wyszło by z moich ust coś takiego, to dawało jej władzę, ponieważ mogła zorientować się, że w gruncie rzeczy obchodzi mnie to co o mnie myśli.
- Przyszłam, bo czułam taką potrzebę, ale nie spodziewałam się, że zastane cię zalanego w trupa - prychnęła.
- Nie jest tak źle - zaśmiałem się głupio zaprzeczając swoim słowom. Odchrząknęła.
- Chyba powinnam iść... - Odwróciła się powoli, ale złapałem ją odruchowo przerażony, ze może teraz tak po prostu odejść.
- Nie, czekaj! - Podniosłem głos niemal do krzyku. Zmarszczyła brwi. - Nie idź proszę - powiedziałem już łagodniej.
- No nie wiem... - Zszedłem kilka schodków w dół, żeby moc spojrzeć na nią mniej więcej na tym samym poziomie chociaż nawet mimo tego wciąż byłem troche wyższy. To wywołało w moim sercu łagodne ciepło.
- Proszę, nie idź.
Wzięła głęboki wdech, a w jej oczach widoczna była walka. W końcu któraś strona przegrała, bo na chwile zamknęła oczy w geście poddania.
- Zgoda. - Otworzyłem usta, żeby cos powiedziec, jednak mi przerwała. - Ale najpierw trzeba doprowadzić cie do porządku. - Zmarszczyła nos.
- Nie podobam ci się teraz? - zapytałem s głupim uśmieszkiem rozglądając ręce i udając, że się prezentuje. Kiedy chciałem obrócić się dookoła własnej osi, powstrzymała mnie delikatnie aczkolwiek stanowczo, patrząc na mnie ze zniecierpliwieniem.
- Jestes na schodach idioto - parsknęła.
- To co? - Jej obecność wywoływała na mojej twarzy szeroki uśmiech, zwłaszcza, że nie była juz taka lodowata jak rano.
- Chodź. - Przewróciła tylko oczami i wzięła mnie za rękę.
Po drodze pare razy potknąłem sie i na nią wpadłem, chichocząc pod nosem jak ostatni kretyn, ale nie potrafiłem tego powstrzymać. I w tym momencie obiecałem sobie, że nigdy więcej nie dotknę alkoholu. A chwile potem, że nigdy więcej nie będę składać sobie obietnic, których i tak nie dotrzymam. Po dłuższej chwili zaprowadziła mnie do jednej z trzech łazienek, tą dla gości, którą znalazła dzięki szczęściu, bo ja nie bylem zbyt użyteczny jesli chodzi o wskazanie drogi. Postawiła mnie przy umywalce i przez moment mi się przyglądała. Ja robiłem to samo wciąż z mało inteligentnym uśmiechem na ustach. W końcu przejrzała szafki znalazła plastikowy kubek i nalała do niego wody. Myślałem, że każe mija wypić, ale ona zamiast tego spojrzała mi prosto w oczy i chlusnęła mi nią w twarz.
- Hmm... Masz ciekawy sposób doprowadzania ludzi do porządku - powiedziałem rozbawiony jej zachowaniem czując jak moje włosy namokły i po misternie układanej fryzurze nic nie zostało. Rano zapewne obudze się z burzą loków jak zawsze; już niemal widziałem jak włosy same skręcają się, ignorując fakt, że poważny biznesman wyglądałby jak pajac z kędziorami na głowie.
- Mam ci wylać na twarz drugą porcję? - spytała. Pokręciłem szybko głową, wywołując przy tym zawroty i lekkie mdłości.
- Nope.
- Gdzie jest sypialnia?
- Już w niej byłaś pamiętasz? - Na jej twarzy nieoczekiwanie wykwitły rumieńce, zdradzając, że wcale nie było jej tak zupełnie obojętne to co właśnie się dzieje.
- Zgubiłam się wtedy - zaprzeczyła szybko.
- Czy ja mówię, że ci nie wierzę?
- Dobra chodź już, powinnam trafić - burknęła znowu biorąc mnie za rękę i wyprowadzając z łazienki.
Jednak woda nie była takim złym pomysłem, bo otrzeźwiła mnie na tyle, że tym razem mogłem w pełni korzystać z tego, że nasze dłonie były złączone. Jednak kiedy tylko delikatnie przejechałem kciukiem po wierzchu jej dłoni, spojrzała na mnie groźnie. Zaśmiałem się wesoło. Dobry humor mnie nie opuszczał, a to kolejny powód, dla którego nie ma co obiecywać sobie abstynencji. Świat po alkoholu był po prostu zbyt zabawny. Przegapiłem moment, w którym dotarliśmy pod drzwi mojej sypialni. Nagle wizja jej na moim terenie wydała mi się wyjątkowo przytłaczająca. Weszła do środka całkowicie nieświadoma tego, ile wzbudza we mnie emocji. Ona jedna. Nikt inny.
- Połóż się Harry - poprosiła prowadząc mnie do łóżka. Usiadłem na nim, nawet nie rozważając wizji puszczenia jej ręki. Spojrzałem na nią z dołu. Na włosy dookoła jej twarzy i dolną wargę, którą uparcie przygryzała jakby powstrzymywała się od powiedzenia czegoś.
- Zostaniesz?
- Harry...
- Tylko chwilę, potem pójdziesz i nie będę cie zatrzymywać.
- Obiecujesz?
- Obiecuje.
Westchnęła na mój upór. Położyłem sie na łóżku, a ona niechętnie wczołgała się obok mnie. Zaraz po tym wstała i podeszła do okien, żeby je zasłonić. W pokoju zapanował półmrok. Wróciła na swoje miejsce zapewne świadoma tego, że obserwuje każdy jej ruch.
- Powinieneś iść spać. Im szybciej zaśniesz tym szybciej się obudzisz i szybciej będziesz miec kaca za sobą, a coś czuje, że ten będzie wyjątkowo paskudny - powiedziała.
- Masz racje - westchnąłem niechętnie. Położyłem głowę na poduszkach i zamknąłem oczy. Poczułem się jak na roller coasterze. Pare razy zmieniałem pozycje, coraz bardziej nieświadomy tego co robię. Pamiętam tylko, że kiedy byłem już na granicy snu moja głowa spoczęła na czymś miękkim i ciepłym, a czyjaś dłoń przeczesywała moje włosy, przyspieszając moment, w którym zasnąłem.

___________________________________________________________



Wow zjebałam po całości. Przepraszam. Problem polega na tym, że pisanie przestało być czymś co sprawia mi przyjemność. Jest dla mnie trudne. Ostatnie dwa miesiące wstawałam z dwa razy w tygodniu o 4:30, żeby się uczyć, jeździć na poprawy i doprowadzić swoją średnią do jakiegoś znośnego poziomu. Mamy 4,47 w 1 klasie technikum, więc mogło być gorzej. U mnie wszystko dobrze, przykro mi, że doprowadziłam do momentu, w którym martwicie się o to czy coś jest nie tak. Bardzo Was przepraszam. No i za ten nieszczęsny brak sformatowania, naprawie to jak tylko będę miała dostęp do normalnego Worda, a nie jakiejś chińskiej podróby (shoutout dla mojego taty (y) ). Postaram się spiąć dupe i coś dodać przez wakacje. W końcu należy Wam się coś za to ile zrobiliście dla mnie. Kocham Was. No i miłych wakacji aniołki! <3