piątek, 11 listopada 2016

Imagine 59 Niall Part I

Miałam coś napisać tak po prostu. Potem stwierdziłam, że napiszę tego obiecanego niemal rok temu partowca z Liamem, ale czułam, że historia, która tworzy mi się w głowie potrzebuje Nialla. Tak wiec oto wstęp do historii, którą piszę natchniona silnymi, negatywnymi uczuciami z własnego życia w ostatnich dniach. I pewnie jej nie dokończę XD

_____________________________________________________________________

Poniedziałek. Odetchnąłem głęboko, wdychając znajomy zapach starej tapicerki. Krople deszczu uderzały w szyby, spływając w dół długimi torami. Wpatrywałem się pusto w szare, pochmurne niebo, w jakiejś cichej nadziei, że czas się zatrzyma i będę mógł siedzieć tutaj wieczność, bez konieczności wychodzenia do ludzi, błądzenia po szkolnych murach z wściekle czerwonej cegły. Przymknąłem powieki. Gdyby nie edukacja, która niestety wciąż była moim obowiązkiem, pewnie nie wiedziałbym nawet jaki jest dzisiaj dzień tygodnia. Wszystkie wyglądały dla mnie tak samo, z wyłączeniem weekendów kiedy właściwie nie wychodziłem z łóżka. Włożyłem kluczyki do stacyjki i odpaliłem silnik, który zaryczał głośno. Nie pracowałem nad silnikiem od dawna, pewnie niedługo słono za to zapłacę, bo samochód działał tylko dlatego, że niegdyś poświęcałem mu mnóstwo uwagi; mechanika to było mój konik. Przynajmniej do niedawna. Będę musiał się za to zabrać. Inaczej zostanę zmuszony do jazdy komunikacją miejską. To oznaczało kolejne 40 minut dłużej wśród ludzi dziennie. Ostatnia rzecz, której bym chciał.
Ruszyłem powoli, przez swoje chwile dumania i tak byłem już spóźniony, nie było sensu męczyć silnika jeszcze bardziej. Dotarłem pod szkołę 8:08. Mogłem zapomnieć o miejscu na parkingu, więc zaparkowałem w sąsiedniej uliczce. Nałożyłem kaptur na głowę, znowu zapomniałem parasola. Powinienem zostawiać go w aucie, w ten sposób nie moknąłbym za każdym razem. Włożyłem dłonie w kieszenie bluzy i ze spuszczonym na własne stopy wzrokiem, powoli podążyłem znaną na pamięć drogą do budynku. 3 minuty wystarczyły, żebym był całkowicie mokry. Pociągnąłem nosem otwierając drzwi. Woźny potraktował mnie nieprzyjemnym spojrzeniem. Zdążył już sobie mnie zapamiętać. Nie było tygodnia, w którym nie przychodziłbym chociaż w jeden dzień po czasie. Znalazłem swoją klasę i bez słowa wszedłem do środka. 26 par współczujących oczu zmierzyło mnie wzrokiem. Skierowałem się do swojej ławki zauważając jeden ewenement. Dzisiaj w klasie było 27 par oczu. Chociaż te dodatkowe poświęcały uwagę raczej postaciom za oknem, śpieszącym się gdzieś w swoich ciemnych płaszczach, a nie mi. Dziewczyna ubrana w całości na czarno, we włosach spiętych w niedbały kucyk i bez śladu makijażu na zmęczonej, chociaż wciąż stosunkowo ładnej twarzy, siedziała obok mojego miejsca. Nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi kiedy do niej dołączyłem. Nie znałem jej, musiała być nowa. Pewnie nie zwróciłbym na nią uwagi tak jak na całą resztę ludzi dookoła mnie, gdyby nie fakt, że jej buzia wydawała się być nawet smutniejsza od mojej. Kiedy nauczyciel wywołał jej imię i obróciła się do niego, w je niemal czarnych oczach błysnął strach. Postawa jej ciała wskazywała jakby była w każdej chwili gotowa do ucieczki. Profesor poprosił ją, aby wyszła przed klasę i powiedziała kilka słów o sobie. Przymknęła powieki na sekundę, a całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Stanęła pod tablicą i dopiero wtedy złapałem się na tym, że cały czas ją obserwowałem, rejestrując każdy detal je sylwetki i najdrobniejszy grymas jej delikatnych rys. Zamknąłem oczy i ścisnąłem swoją kość nosową kciukiem i palcem wskazującym. To nie było ani do mnie podobne, ani miłe, ani chociaż dyskretne. Nowa wyglądała na zagubioną i mogłem ją tym dodatkowo wystraszyć, jeśli by to zauważyła.
- Mam na imię Meridian. Urodziłam się w Cork w Irlandii i do zeszłego miesiąca tam właśnie mieszkałam. Nie mam szczególnych zainteresowań ani hobby. Nie szukam tutaj przyjaciół.
Jej głos był zaskakująco czysty i przyjemny, głęboki. Skłonił mnie do otworzenia oczu już przy pierwszych dźwiękach. Meridian wróciła do ławki, ignorując nieco zaskoczone spojrzenia nauczyciela i zaciekawionych jej postawą uczniów. Do końca  lekcji nic nie zwróciło jej uwagi.
***

Skończyły się wszystkie lekcje, a jedyne co z nich zapamiętałem to pewien powtarzający się schemat. Meridian za każdym razem wychodziła z klasy ostatnia, a na kolejne lekcje przychodziła przynajmniej 2 minuty po dzwonku. Przy czym nie wyglądała na buntowniczkę, która próbuje zwrócić na siebie uwagę albo zdenerwować swoim zachowaniem belfrów. Ewidentnie w jej czynach był jakiś ukryty sens. Nie było za to sensu w mojej obserwacji jej. Od dawna nic mnie nie intrygowało ani wywoływało we mnie jakiejś większej reakcji. Przechodziłem przez każdy kolejny dzień jak cień, który znikał wraz z zachodem słońca. Nie wiedziałem czy to dobrze, że w końcu coś wyrwało mnie z tej monotonii, czy źle, bo interesowanie się płcią przeciwną było dla mnie w tym momencie raczej niewskazane. Byłem zbyt wypruty z uczuć, żeby się w coś angażować. Z resztą o czym ja w ogóle mówię, ta cała Meridian nie znała nawet mojego imienia, a ja nic o niej nie wiedziałem. I nie musiałem się tego dowiadywać.
Wstąpiłem do biblioteki, żeby oddać lektury, których normalnie w życiu bym nie przeczytał, ale ostatnio książki zdawały się być dla mnie jedyną ucieczką od smutnej rzeczywistości, która mnie otaczała. Wchodząc nie zauważyłem wychodzącej postaci i zderzyłem się z nią gwałtownie. Książki upadły na ziemię, a ja  ostatniej chwili przytrzymałem nieszczęśnika, który miał pecha na mnie trafić. Poczułem szczupłe ramiona, które całe się trzęsły pod moim dotykiem i szybko wyrwały się z mojego uścisku. Rozpoznałem natychmiast kto to.
- Przepraszam - zwróciłem się do Meridian, która spojrzała na mnie z przerażeniem w oczach. Jej wargi zdawały się drgać, a klatka piersiowa unosiła się i opadała nienaturalnie szybko. Zmarszczyłem brwi na jej reakcję. - Wszystko w porządku? Nie zrobiłem Ci nic?
Dziewczyna przełknęła ślinę i odsunęła się powoli ode mnie. Kucnąłem, żeby podnieść swoje i jej książki z ziemi. Podałem ostrożnie jej własność, widząc wciąż strach w podejrzanie zaszklonych oczach. Trzęsącymi się dłońmi wzięła ode mnie książki i przytuliła je do klatki piersiowej.
- W porządku - powiedziała cicho, a jej usta lekko się wygięły jakby próbowała się uśmiechnąć, ale nie miała wystarczająco dużo sił.
- Jestem Niall - wyrwało mi się.
- Meridian.
- Wiem, siedzimy razem. - Posłałem jej coś na kształt uśmiechu. Po ostatnich 3 miesiącach nie sądziłem, abym był jeszcze do tego zdolny. Wpatrywała się we mnie jakby coś analizowała. Wciąż miała tą obronną postawę jakby spodziewała się, że w każdej chwili mogę ją zaatakować. Co było przecież zupełnie absurdalne i surrealistyczne.
- Widziałam cię wcześniej, na mieście - powiedziała cicho. Wyrwało mi się ledwo słyszalne prychnięcie.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić, poza szkołą praktycznie wcale nie jeżdżę na miasto.
- Och, miałam na myśli w miasteczku, w Harrington. Byłeś na molo pierwszego dnia kiedy tu przyjechałam z rodzicami i rzuciłeś mi się w oczy, bo byłeś tam jedyną osobą - wytłumaczyła szybko. Po chwili wyglądała jakby żałowała, że to powiedziała.
- Też mieszkasz w Harrington? Mogę cię podwieźć jeśli nie masz transportu, komunikacja między Grimsby a tą dziurą jest beznadziejna. - Sam nie wiem dlaczego to zaproponowałem. Właściwie od rana nie miałem pojęcia co robię. Wychodziłem poza utarte schematy. W oczach Meridian błysnął niepokój.
- Nie! Nie trzeba… - Zaczęła się ode mnie oddalać jakby wystraszona. Cholera, jeszcze ją do siebie jakoś zraziłem. Ta propozycja wyrwała mi się sama, zupełnie jej nie przemyślałem, ona mogła ją odebrać jako zbyt nachalną chociaż próbowałem tylko być miły. Dlaczego nie mam pojęcia.
- W porządku rozumiem. Nie chciałem się narzucać albo sprawić, żebyś poczuła się nieswojo. Po prostu sam jeździłem wiele lat komunikacją miejską i własny samochód to zbawienie - próbowałem jakoś się wytłumaczyć. Wydawała się nieco uspokoić.
- Rodzice mnie zawożą i odwożą. To dlatego.
- Aaa w takim razie, do zobaczenia jutro?
- Przepraszam jeśli zachowałam się niegrzecznie… Nie lubię obcych. - Uśmiechnęła się przepraszająco. Ten uśmiech był tak smutny, że wywołał we mnie dziwną chęć naprawienia go. - Do zobaczenia Niall.
Patrzyłem za nią długo po tym jak zniknęła za rogiem. Była inna. Wystraszona. Może to głupie, ale wyczuwałem w niej coś znajomego sobie. Jakiś ból, który odgradza ją od społeczeństwa. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak to musi wyglądać dla kogoś z zewnątrz. Człowiek, który coś przeszedł jest zupełnie różny od kogoś kto nie został naznaczony takim cierpieniem jak ja. Byłem jak czarna smuga na białej ścianie. Nie dało się jej zetrzeć, można ją było tylko zamalować farbą, w tym znaczeniu ignorować. Tak właśnie robiła większość ludzi. Widziała mnie jako problem lub chciała wymazać, udając, że mnie nie ma. Nie winiłem ich za to. Sam czasami chciałem się wymazać. Nocą właściwie tylko to wydawało się być dobrym rozwiązaniem.
A Meridian? Hmm… Czułem, że nadchodzą jakieś zmiany. Ona zdecydowanie miała jakieś problemy. Ja też je miałem. Na jej widok chciałem jej jakoś pomóc. Może sobie też powinienem? 

sobota, 2 stycznia 2016

Imagine 52 Harry Part XXI (The end)

Przede wszystkim witam Was w Nowym Roku! Mam nadzieję, że mieliście udanego sylwestra i pamiętacie z niego więcej niż ja XDDD Życzę Wam w tym roku nie tego, żebyście spełnili każdy punkt z listy postanowień noworocznych, chcę Wam życzyć, żeby ten rok był pełen nowych doświadczeń i wyzwań, a także wspomnień na całe życie, żebyście 31 grudnia 2016 roku mogli z ręką na sercu powiedzieć, że daliście radę, ja w nas wierzę, że przetrwamy.
Pozostała rzecz... To już ostatnia część tego opowiadania i mam nadzieję, że spodoba Wam się, a może nawet skłoni do tego, żeby przeczytać wszystkie części jeszcze raz. Dziękuje Wam za wszystko i informuję, że kolejny partowiec będzie z Liamem ;) Buziaki <3

____________________________________________________________________________

Czułam się tak jakbym wypiła za dużo alkoholu. Nie wiedziałam czy dryfuję po oceanie czy spadam z klifu. Moje ciało zdawało się znajdować w stanie nieważkości. Zalewał mnie błogi spokój i nawet nie byłam pewna czy śnię czy to dzieje się naprawdę. Coś co znajdowało się na samym dnie mojego umysłu, stale przypominało o sobie jak swędzenie. Ale jak wydrapać coś z własnej świadomości? Zmarszczyłam brwi i to była pierwsza rzecz, która zasygnalizowała mi, że moje ciało jest rozłączone z tym co dzieje się w mojej głowie. Muszę… Co właściwie muszę? Próbowałam dokopać się do głęboko ukrytej w umyśle myśli, która wciąż krążyła zbyt szybko bym mogła ją złapać. Zacisnęłam pięści. Wybudzałam się z tego dziwnego stanu. Ale nie mogłam pozwolić, żeby zgubić tę myśl! Uchyliłam powieki, pozwalając oczom zalać się śnieżną bielą. Mój wzrok powoli się wyostrzał, inne zmysły też wracały do normalności. Czułam, że mam coś w zgięciu łokcia co wprowadzało chłód w moje ciało. Muszę sobie przypomnieć. Muszę…
Harry!!!
Zerwałam się gwałtownie i dopiero ból w lewej ręce sprawił, że przestałam się szamotać. Z sercem bijącym w piersi jak dzwon rozejrzałam się dookoła natychmiast orientując się, że jestem w szpitalu. W pokoju nie było nikogo poza mną. Spojrzałam na źródło bólu i zobaczyłam, że byłam podłączona do kroplówki. Bez namyślenia wyrwałam ją z siebie, zaciskając zęby przy nagłym ukłuciu bólu, bo nie był to raczej prawidłowy sposób na jej wyciągnięcie. Krew zaczęła się wolno zbierać w tym miejscu, ale zignorowałam kompletnie ten fakt. Domyśliłam się, że w kroplówce musiał być jakiś lek uspokajający, który wprowadził mnie we wcześniejszy stan. Byłam przebrana w dziwną, szpitalną piżamkę i nie mogłam zlokalizować obok siebie żadnych normalnych ubrań. Wiedziałam tylko, że samo miejsce wyglądało podejrzanie ekskluzywnie. Stanęłam bosymi stopami na zimną podłogę i ruszyłam do drzwi. Wyszłam na zewnątrz cały czas powtarzając sobie w głowie jedną myśl. Muszę znaleźć Harrego. Korytarz był pusty, a okna po obu końcach wskazywały na to, że musiała być wciąż noc. Poszłam kierowana instynktem, mimo że nie miałam pojęcia gdzie idę. Wiedziałam tylko kogo szukam. Zeszłam w dół po schodach, chowając się za ścianą, gdy zobaczyłam dwóch lekarzy rozmawiających o czymś zawzięcie.
- Transfuzja nic nie zmieni… Tak, ale… Wiesz doskonale, że jego stan się pogarsza musimy… - Usłyszałam strzępki tego co mówił jeden z nich o bardziej niosącym się głosie.
Poczułam jak przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Mogli mówić o Harrym. Albo o każdym innym. W jak ciężkim był stanie? Poczułam, że kręci mi się w głowie. Uderzenie Tommy’ego sprawiło, że czułam wyraźnie, że coś jest nie tak, ale wątpiłam, żeby było to poważne. Przy tym co działo się z Harrym to nic. Wyjrzałam zza rogu, żeby zobaczyć skąd przyszli mężczyźni. To jedyna informacja jaką teraz posiadałam. Rozglądając się dookoła podążyłam w głąb holu, którym wcześniej szli. Kamery, które napotykałam co parę metrów podpowiadały mi, że mam bardzo mało czasu zanim ktoś zauważy, że pacjent błąka się po korytarzach w środku nocy. Po obu stronach znajdowały się sale, które obok drzwi miały szeroką szybę przez, którą można było zobaczyć cały pokój. Sprawdzałam każdy po kolei, ani razu nie dostrzegając poplątanych loków ani twarzy Harrego. W środku coraz bardziej się trzęsłam. Nie z zimna - ze strachu. Zawróciłam się.
- Hej, ty!
Odwróciłam się i zobaczyłam jak zza rogu wychodzi jakiś lekarz. Rzuciłam się w panice biegiem przez korytarz, słysząc jak cały czas mnie woła, aż w końcu zaczyna za mną biec. Zbiegłam z kolejnych schodów i otworzyłam metalowe drzwi prowadzące na inny oddział. Kucnęłam przy ścianie, jakbym chciała się w nią wtopić. Czekałam nasłuchując w napięciu, ale pozostałam bezpieczna. Niepewnie wstałam i poszłam dalej. Nie mogłam się już wrócić. Przeszłam przez hol i przyjrzałam się napisowi nad kolejnymi drzwiami. ODDZIAŁ KARDIOLOGICZNY. Otworzyłam szerzej oczy. To tutaj. To musiało być tutaj. Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Nie zauważyłam nikogo, więc ostrożnie weszłam do środka. Korytarze rozwidlały się w różnych kierunkach, tabliczki informowały o poszczególnych pododdziałach o nazwach, które nie mówiły mi zbyt dużo. Minie chwila zanim moje szczęście się skończy i ktoś znowu mnie zobaczy albo tamten lekarz mnie znajdzie. Muszę się skupić. Gdzie on może być? Harry lubi utrzymywać dystans między sobą a innymi ludźmi. Żyje w odosobnieniu i nie pozwala, żeby ktokolwiek nieproszony miał wgląd w jego życie. Więc to musi być coś do czego nie każdy będzie miał dostęp. Zobaczyłam ciężkie, metalowe drzwi, które aby otworzyć, trzeba było przeciągnąć kartę przez czytnik. To tutaj. Ale jak ja się tam dostanę. Coś w rodzaju recepcji było teraz puste, więc tam postanowiłam zacząć swoje poszukiwania. Wtedy usłyszałam hałas. Kucnęłam szybko i weszłam w wolną przestrzeń między dwoma szafkami. Słyszałam kilka głosów na raz sygnalizujące, że mnie szukają. Kiedy ucichły oddalając się w różne strony, zaczęłam otwierać szuflady i szukać karty albo czegoś innego co mogłoby mi to umożliwić. Nawet nie wiedziałam jak to ma wyglądać. Byłam już bliska poddania się kiedy wymacałam jakiś sznurek. Pociągnęłam za niego orientując się, że jest to smycz na szyję z identyfikatorem na końcu. Zmarszczyłam brwi. Na dole był czarny pasek, podobny do tego w kartach kredytowych. Musiałam spróbować. Wychyliłam się lekko zza lady i dostrzegłam ochroniarza, który szedł tam i z powrotem na zmianę wchodząc kawałek i wychodząc z jednego z pododdziałów rozglądając się leniwie. Pewnie miał tu patrolować na wypadek jakbym się pojawiła. Miałam tylko jedną szansę. Kiedy odwrócił się i powoli wkraczał w korytarz pododdziału wybiegłam nie wydając żadnego dźwięku i dostałam się do drzwi. Trzęsącymi się rękoma przeciągnęłam identyfikator w odpowiednim miejscu, czując jak oblewa mnie fala ulgi kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk. To przyciągnęło uwagę ochroniarza.
- Proszę się zatrzymać! - zawołał biegnąc w moim kierunku.
Szarpnęłam za klamkę i dostałam się do środka natychmiast domykając za sobą drzwi, które ponownie wydały ten sam dźwięk. Noc mi sprzyjała. Ochroniarz walił w drzwi, ale najwyraźniej nie miał jak się dostać do środka. Korytarz był krótki i mieścił tylko 4 pary drzwi. A na samym końcu małą recepcję, gdzie siedziała młoda pielęgniarka rozmawiająca z kolejnym ochroniarzem. Oboje spojrzeli na mnie w głębokim szoku zanim zdążyli zareagować. Pobiegłam do pierwszych drzwi i weszłam do eleganckiego pokoju, z dużym łóżkiem na środku, w których leżał ktoś z bandażem po prawej stronie twarzy przy łuku brwiowym, podłączony do mnóstwa dziwnych urządzeń. Kolana omal się przede mną nie ugięły.
- Harry… - wydukałam podchodząc do niego. Poczułam, że ktoś stanowczo łapie mnie za ramiona.
- Proszę pani, to jest prywatna sala, proszę wrócić do swojego pokoju natychmiast - zarządził mężczyzna trzymający mnie w żelaznym uścisku. Zaczęłam się z nim szarpać.
- Nie! Ja muszę iść do Harrego! Zostaw mnie!
- Zaraz będę musiał panią odprowadzić siłą, więc proszę…
- Harry! - krzyknęłam, kiedy ten odwrócił mnie w kierunku wyjścia.
- Puść ją. - W pokoju rozbrzmiał lodowaty głos Harrego, który sprawił, że ochroniarz drgnął. Zalała mnie fala ulgi, od której zmiękły mi nogi. Odwróciłam się, korzystając z rozkojarzenia mężczyzny i spojrzałam na Harrego, który podniósł się lekko i nie spuszczał oczu z trzymającego mnie pracownika.
- Proszę pana ona…
- Puść ją albo wyjdę z tego pieprzonego łóżka i skręcę ci kark - warknął.
- To mój obowiązek, żeby… - zaczął tamten rozzłoszczony.
- Jeśli nie weźmiesz z niej rąk to wyrwę ci je z barków. - Jego gniew i postawa sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz, a ochroniarz przełknął ślinę. Uwolnił mnie powoli wyraźnie nie chcąc tego zrobić.
- Muszę to zgłosić, że ona tu jest - powiedział niepewnie.
- Wykonuj swoje obowiązki, ale nie zbliżaj się do niej, bo przysięgam, że jeśli na jej skórze został choćby najmniejszy ślad po twoich brudnych łapskach to nie znajdziesz pracy do końca swojego nędznego życia.
- Oczywiście proszę pana. - Spojrzał na mnie niepewnie. - Zostawię państwo samych.
Gdy tylko wyszedł poczułam łzy w oczach, gdy w końcu w całości przyjrzałam się Harremu. Był blady, a jego usta miały siny kolor. Na twarzy miał zadrapania po walce, a jego pierś unosiła się i opadała bardzo wolno. Wpatrywał się we mnie uważnie jakby szukał jakichkolwiek oznak, że coś mi jest. W końcu odetchnął głęboko jakby ze spokojem. Zmarszczył lekko brwi. Już nie wyglądał jakby w każdej chwili mógł wstać i spełnić te wszystkie obietnice, które złożył ochroniarzowi. Wyglądał… Jakby w każdej chwili mógł zamknąć oczy i już ich nie otworzyć.
- Przepraszam - szepnął.
To było dla mnie za dużo. Rzuciłam się w jego kierunku, wtulając się w zimne zagłębienie pomiędzy jego szyją a barkiem. Poczułam jak mnie obejmuje i zanurza twarz w moich włosach. Odchyliłam się lekko, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Za co przepraszasz? - wydukałam.
- Za swoją nieodpowiedzialność. Że nie zadbałem, aby moja ochrona nie dała się omotać sztuczkom Davisa i go wpuściła. Że jestem kretynem i nie zmierzyłem swojego ciśnienia. Że nie wziąłem leków, bo zostawiłem je w biurze, a nie chciałem cię opuścić w nocy ani przez cały dzień. Że on cię skrzywdził. - Głos mu się załamał. Przymknął powieki i miałam wrażenie, że zanim to zrobił jego oczy stały się szkliste. Pierwszy raz widziałam w nim tyle człowieczeństwa… Jakby zupełnie pozbył się swojej maski. - Kiedy on cię uderzył, a ja nie zdążyłem zareagować… To był najgorszy moment w moim życiu. Gdy poczułem, że nie jestem w stanie cię ochronić. Byłem zbyt słaby. Miałem pójść po leki, kiedy tylko poczujesz się swobodnie wśród otoczenia, żebym wiedział, że mogę cię zostawić. Ale nie zdążyłem.
- Harry proszę cię... Przestań się obwiniać. Mogłam jakoś przekonać Tommy’ego, żeby zostawił nas, żeby zaczął życie od nowa gdzieś indziej i nigdy więcej nas nie martwił…
- Nie udałoby ci się. On chciał zemsty. I dostał ją. A ja omal nie straciłem przy tym życia. To moja wina. Wszystko co się stało jest moją winą. Nie powinienem wchodzić w twoje życie. Byłabyś bezpieczna, gdybym nie był opętany obsesją na twoim punkcie. Gdybyś zupełnie nie opanowała mojego ledwo pracującego serca. Zapomniałbym, że je mam gdyby nie przypominało o sobie tak często - prychnął.
- Harry… Właściwie co ci jest?
- Wspominałem ci o tym kiedyś… Mam wadę wrodzoną, przez którą moje serce nie jest w stanie pracować samo bez pomocy odpowiednich substancji pobudzających. Matka oddała mnie do domu dziecka, kiedy tylko zorientowała się, że nie będzie w stanie zapłacić za leczenie. To były inne czasy i ukrycie faktu, że jestem chory przy oddawaniu mnie poszło jej łatwo. A kiedy tylko się zorientowali było za późno, bo ona była już martwa, zabita przez mojego ojca pijaka. Który z resztą zaginął niedługo po tym i nigdy go nie odnaleziono. Wychowałem się tam, podłączony do urządzenia, które wspomagało moje serce. - Wtuliłam się w jego pierś, nie chcąc, żeby widział jak łzy ciekną mi po policzkach. - Leki powstały wiele lat później i na początku mogłem o nich tylko pomarzyć. Ale byłem zawzięty. Własnym wysiłkiem i umysłem zapracowałem na to co teraz mam. I nigdy już nie musiałem się martwić tym, że nie będzie mnie stać na leki. Ale choroby mają do siebie to, że potrafią się nasilać. Od roku jest coraz gorzej. Biorę większe dawki, a to ma swoją cenę. Inne narządy siadają, a ja jeszcze zapominam wziąć cholernych tabletek, które utrzymują mnie przy życiu - westchnął.
- Umierasz? - wydukałam. Milczał. Wstrząsnął mną szloch i natychmiast poczułam jak mocniej mnie do siebie przytula.
- Nie umrę. Walczę od 30 lat o życie i nie pozwolę sobie odejść w momencie kiedy to wszystko nabrało sensu - powiedział z determinacją w głosie.
- Nabrało sensu? - spytałam cicho. Wziął głęboki wdech i podniósł palcami moją brodę, żebym na niego spojrzała. Jego ulubiony gest.
- Nie wiedziałem, że to wszystko jest puste dopóki nie poznałem ciebie. Rozbiłaś mur, którym się otoczyłem i sprawiłaś, że wszystko przestało się układać tak jak przewidywałem. W mojej dziedzinie ciągle mówią, że jestem ryzykantem. Ale moje działania opierają się na przewidywaniu i wielu obliczeniach. Nie ma miejsca na błędy i pochopne decyzje. To przy tobie naprawdę zaryzykowałem. Wpuściłem cię na chwilę i już wiedziałem, że nie będę w stanie cię wypuścić. Nawet jeśli wiedziałem jak cholernie egoistycznie postępuje, porywając cię i zmuszając do swojego towarzystwa. Kochałem każdy twój sprzeciw i oburzenie, momenty kiedy ulegałaś, gdy patrzyłaś na mnie przenikliwie, a ja bałem się, że przejrzysz mnie i zobaczysz, że pod maską tak naprawdę drżę, że możesz mnie odrzucić, kocham twój uśmiech i wszystko w tobie. I kocham ciebie.
- Harry… Ale dlaczego…
- Bo teraz moje serce nie bije przez żadną maszynę ani chemię w kapsułce. Bije dla ciebie. I będę walczyć o to, żebyś ty też mnie pokochała.
- Ale na przyjęciu powiedziałam ci, że ja już cię kocham Harry…
- Nie wierzyłem ci wtedy, a potem… - Skrzywił się. Położyłam dłoń na jego policzku.
- Kocham cię. I będę walczyć razem z tobą, bo nie pozwolę ci odejść. - W jego oczach dostrzegłam obietnicę.
- Nie odejdę. Nigdy.