Pozostała rzecz... To już ostatnia część tego opowiadania i mam nadzieję, że spodoba Wam się, a może nawet skłoni do tego, żeby przeczytać wszystkie części jeszcze raz. Dziękuje Wam za wszystko i informuję, że kolejny partowiec będzie z Liamem ;) Buziaki <3
____________________________________________________________________________
Czułam się tak jakbym wypiła za dużo alkoholu. Nie
wiedziałam czy dryfuję po oceanie czy spadam z klifu. Moje ciało zdawało się
znajdować w stanie nieważkości. Zalewał mnie błogi spokój i nawet nie byłam
pewna czy śnię czy to dzieje się naprawdę. Coś co znajdowało się na samym dnie
mojego umysłu, stale przypominało o sobie jak swędzenie. Ale jak wydrapać coś z
własnej świadomości? Zmarszczyłam brwi i to była pierwsza rzecz, która
zasygnalizowała mi, że moje ciało jest rozłączone z tym co dzieje się w mojej
głowie. Muszę… Co właściwie muszę? Próbowałam dokopać się do głęboko ukrytej w umyśle
myśli, która wciąż krążyła zbyt szybko bym mogła ją złapać. Zacisnęłam pięści.
Wybudzałam się z tego dziwnego stanu. Ale nie mogłam pozwolić, żeby zgubić tę
myśl! Uchyliłam powieki, pozwalając oczom zalać się śnieżną bielą. Mój wzrok
powoli się wyostrzał, inne zmysły też wracały do normalności. Czułam, że mam
coś w zgięciu łokcia co wprowadzało chłód w moje ciało. Muszę sobie
przypomnieć. Muszę…
Harry!!!
Zerwałam się gwałtownie i dopiero ból w lewej ręce sprawił, że przestałam się szamotać. Z sercem bijącym w piersi jak dzwon rozejrzałam się dookoła natychmiast orientując się, że jestem w szpitalu. W pokoju nie było nikogo poza mną. Spojrzałam na źródło bólu i zobaczyłam, że byłam podłączona do kroplówki. Bez namyślenia wyrwałam ją z siebie, zaciskając zęby przy nagłym ukłuciu bólu, bo nie był to raczej prawidłowy sposób na jej wyciągnięcie. Krew zaczęła się wolno zbierać w tym miejscu, ale zignorowałam kompletnie ten fakt. Domyśliłam się, że w kroplówce musiał być jakiś lek uspokajający, który wprowadził mnie we wcześniejszy stan. Byłam przebrana w dziwną, szpitalną piżamkę i nie mogłam zlokalizować obok siebie żadnych normalnych ubrań. Wiedziałam tylko, że samo miejsce wyglądało podejrzanie ekskluzywnie. Stanęłam bosymi stopami na zimną podłogę i ruszyłam do drzwi. Wyszłam na zewnątrz cały czas powtarzając sobie w głowie jedną myśl. Muszę znaleźć Harrego. Korytarz był pusty, a okna po obu końcach wskazywały na to, że musiała być wciąż noc. Poszłam kierowana instynktem, mimo że nie miałam pojęcia gdzie idę. Wiedziałam tylko kogo szukam. Zeszłam w dół po schodach, chowając się za ścianą, gdy zobaczyłam dwóch lekarzy rozmawiających o czymś zawzięcie.
- Transfuzja nic nie zmieni… Tak, ale… Wiesz doskonale, że jego stan się pogarsza musimy… - Usłyszałam strzępki tego co mówił jeden z nich o bardziej niosącym się głosie.
Poczułam jak przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Mogli mówić o Harrym. Albo o każdym innym. W jak ciężkim był stanie? Poczułam, że kręci mi się w głowie. Uderzenie Tommy’ego sprawiło, że czułam wyraźnie, że coś jest nie tak, ale wątpiłam, żeby było to poważne. Przy tym co działo się z Harrym to nic. Wyjrzałam zza rogu, żeby zobaczyć skąd przyszli mężczyźni. To jedyna informacja jaką teraz posiadałam. Rozglądając się dookoła podążyłam w głąb holu, którym wcześniej szli. Kamery, które napotykałam co parę metrów podpowiadały mi, że mam bardzo mało czasu zanim ktoś zauważy, że pacjent błąka się po korytarzach w środku nocy. Po obu stronach znajdowały się sale, które obok drzwi miały szeroką szybę przez, którą można było zobaczyć cały pokój. Sprawdzałam każdy po kolei, ani razu nie dostrzegając poplątanych loków ani twarzy Harrego. W środku coraz bardziej się trzęsłam. Nie z zimna - ze strachu. Zawróciłam się.
- Hej, ty!
Odwróciłam się i zobaczyłam jak zza rogu wychodzi jakiś lekarz. Rzuciłam się w panice biegiem przez korytarz, słysząc jak cały czas mnie woła, aż w końcu zaczyna za mną biec. Zbiegłam z kolejnych schodów i otworzyłam metalowe drzwi prowadzące na inny oddział. Kucnęłam przy ścianie, jakbym chciała się w nią wtopić. Czekałam nasłuchując w napięciu, ale pozostałam bezpieczna. Niepewnie wstałam i poszłam dalej. Nie mogłam się już wrócić. Przeszłam przez hol i przyjrzałam się napisowi nad kolejnymi drzwiami. ODDZIAŁ KARDIOLOGICZNY. Otworzyłam szerzej oczy. To tutaj. To musiało być tutaj. Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Nie zauważyłam nikogo, więc ostrożnie weszłam do środka. Korytarze rozwidlały się w różnych kierunkach, tabliczki informowały o poszczególnych pododdziałach o nazwach, które nie mówiły mi zbyt dużo. Minie chwila zanim moje szczęście się skończy i ktoś znowu mnie zobaczy albo tamten lekarz mnie znajdzie. Muszę się skupić. Gdzie on może być? Harry lubi utrzymywać dystans między sobą a innymi ludźmi. Żyje w odosobnieniu i nie pozwala, żeby ktokolwiek nieproszony miał wgląd w jego życie. Więc to musi być coś do czego nie każdy będzie miał dostęp. Zobaczyłam ciężkie, metalowe drzwi, które aby otworzyć, trzeba było przeciągnąć kartę przez czytnik. To tutaj. Ale jak ja się tam dostanę. Coś w rodzaju recepcji było teraz puste, więc tam postanowiłam zacząć swoje poszukiwania. Wtedy usłyszałam hałas. Kucnęłam szybko i weszłam w wolną przestrzeń między dwoma szafkami. Słyszałam kilka głosów na raz sygnalizujące, że mnie szukają. Kiedy ucichły oddalając się w różne strony, zaczęłam otwierać szuflady i szukać karty albo czegoś innego co mogłoby mi to umożliwić. Nawet nie wiedziałam jak to ma wyglądać. Byłam już bliska poddania się kiedy wymacałam jakiś sznurek. Pociągnęłam za niego orientując się, że jest to smycz na szyję z identyfikatorem na końcu. Zmarszczyłam brwi. Na dole był czarny pasek, podobny do tego w kartach kredytowych. Musiałam spróbować. Wychyliłam się lekko zza lady i dostrzegłam ochroniarza, który szedł tam i z powrotem na zmianę wchodząc kawałek i wychodząc z jednego z pododdziałów rozglądając się leniwie. Pewnie miał tu patrolować na wypadek jakbym się pojawiła. Miałam tylko jedną szansę. Kiedy odwrócił się i powoli wkraczał w korytarz pododdziału wybiegłam nie wydając żadnego dźwięku i dostałam się do drzwi. Trzęsącymi się rękoma przeciągnęłam identyfikator w odpowiednim miejscu, czując jak oblewa mnie fala ulgi kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk. To przyciągnęło uwagę ochroniarza.
- Proszę się zatrzymać! - zawołał biegnąc w moim kierunku.
Szarpnęłam za klamkę i dostałam się do środka natychmiast domykając za sobą drzwi, które ponownie wydały ten sam dźwięk. Noc mi sprzyjała. Ochroniarz walił w drzwi, ale najwyraźniej nie miał jak się dostać do środka. Korytarz był krótki i mieścił tylko 4 pary drzwi. A na samym końcu małą recepcję, gdzie siedziała młoda pielęgniarka rozmawiająca z kolejnym ochroniarzem. Oboje spojrzeli na mnie w głębokim szoku zanim zdążyli zareagować. Pobiegłam do pierwszych drzwi i weszłam do eleganckiego pokoju, z dużym łóżkiem na środku, w których leżał ktoś z bandażem po prawej stronie twarzy przy łuku brwiowym, podłączony do mnóstwa dziwnych urządzeń. Kolana omal się przede mną nie ugięły.
- Harry… - wydukałam podchodząc do niego. Poczułam, że ktoś stanowczo łapie mnie za ramiona.
- Proszę pani, to jest prywatna sala, proszę wrócić do swojego pokoju natychmiast - zarządził mężczyzna trzymający mnie w żelaznym uścisku. Zaczęłam się z nim szarpać.
- Nie! Ja muszę iść do Harrego! Zostaw mnie!
- Zaraz będę musiał panią odprowadzić siłą, więc proszę…
- Harry! - krzyknęłam, kiedy ten odwrócił mnie w kierunku wyjścia.
- Puść ją. - W pokoju rozbrzmiał lodowaty głos Harrego, który sprawił, że ochroniarz drgnął. Zalała mnie fala ulgi, od której zmiękły mi nogi. Odwróciłam się, korzystając z rozkojarzenia mężczyzny i spojrzałam na Harrego, który podniósł się lekko i nie spuszczał oczu z trzymającego mnie pracownika.
- Proszę pana ona…
- Puść ją albo wyjdę z tego pieprzonego łóżka i skręcę ci kark - warknął.
- To mój obowiązek, żeby… - zaczął tamten rozzłoszczony.
- Jeśli nie weźmiesz z niej rąk to wyrwę ci je z barków. - Jego gniew i postawa sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz, a ochroniarz przełknął ślinę. Uwolnił mnie powoli wyraźnie nie chcąc tego zrobić.
- Muszę to zgłosić, że ona tu jest - powiedział niepewnie.
- Wykonuj swoje obowiązki, ale nie zbliżaj się do niej, bo przysięgam, że jeśli na jej skórze został choćby najmniejszy ślad po twoich brudnych łapskach to nie znajdziesz pracy do końca swojego nędznego życia.
- Oczywiście proszę pana. - Spojrzał na mnie niepewnie. - Zostawię państwo samych.
Gdy tylko wyszedł poczułam łzy w oczach, gdy w końcu w całości przyjrzałam się Harremu. Był blady, a jego usta miały siny kolor. Na twarzy miał zadrapania po walce, a jego pierś unosiła się i opadała bardzo wolno. Wpatrywał się we mnie uważnie jakby szukał jakichkolwiek oznak, że coś mi jest. W końcu odetchnął głęboko jakby ze spokojem. Zmarszczył lekko brwi. Już nie wyglądał jakby w każdej chwili mógł wstać i spełnić te wszystkie obietnice, które złożył ochroniarzowi. Wyglądał… Jakby w każdej chwili mógł zamknąć oczy i już ich nie otworzyć.
- Przepraszam - szepnął.
To było dla mnie za dużo. Rzuciłam się w jego kierunku, wtulając się w zimne zagłębienie pomiędzy jego szyją a barkiem. Poczułam jak mnie obejmuje i zanurza twarz w moich włosach. Odchyliłam się lekko, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Za co przepraszasz? - wydukałam.
- Za swoją nieodpowiedzialność. Że nie zadbałem, aby moja ochrona nie dała się omotać sztuczkom Davisa i go wpuściła. Że jestem kretynem i nie zmierzyłem swojego ciśnienia. Że nie wziąłem leków, bo zostawiłem je w biurze, a nie chciałem cię opuścić w nocy ani przez cały dzień. Że on cię skrzywdził. - Głos mu się załamał. Przymknął powieki i miałam wrażenie, że zanim to zrobił jego oczy stały się szkliste. Pierwszy raz widziałam w nim tyle człowieczeństwa… Jakby zupełnie pozbył się swojej maski. - Kiedy on cię uderzył, a ja nie zdążyłem zareagować… To był najgorszy moment w moim życiu. Gdy poczułem, że nie jestem w stanie cię ochronić. Byłem zbyt słaby. Miałem pójść po leki, kiedy tylko poczujesz się swobodnie wśród otoczenia, żebym wiedział, że mogę cię zostawić. Ale nie zdążyłem.
- Harry proszę cię... Przestań się obwiniać. Mogłam jakoś przekonać Tommy’ego, żeby zostawił nas, żeby zaczął życie od nowa gdzieś indziej i nigdy więcej nas nie martwił…
- Nie udałoby ci się. On chciał zemsty. I dostał ją. A ja omal nie straciłem przy tym życia. To moja wina. Wszystko co się stało jest moją winą. Nie powinienem wchodzić w twoje życie. Byłabyś bezpieczna, gdybym nie był opętany obsesją na twoim punkcie. Gdybyś zupełnie nie opanowała mojego ledwo pracującego serca. Zapomniałbym, że je mam gdyby nie przypominało o sobie tak często - prychnął.
- Harry… Właściwie co ci jest?
- Wspominałem ci o tym kiedyś… Mam wadę wrodzoną, przez którą moje serce nie jest w stanie pracować samo bez pomocy odpowiednich substancji pobudzających. Matka oddała mnie do domu dziecka, kiedy tylko zorientowała się, że nie będzie w stanie zapłacić za leczenie. To były inne czasy i ukrycie faktu, że jestem chory przy oddawaniu mnie poszło jej łatwo. A kiedy tylko się zorientowali było za późno, bo ona była już martwa, zabita przez mojego ojca pijaka. Który z resztą zaginął niedługo po tym i nigdy go nie odnaleziono. Wychowałem się tam, podłączony do urządzenia, które wspomagało moje serce. - Wtuliłam się w jego pierś, nie chcąc, żeby widział jak łzy ciekną mi po policzkach. - Leki powstały wiele lat później i na początku mogłem o nich tylko pomarzyć. Ale byłem zawzięty. Własnym wysiłkiem i umysłem zapracowałem na to co teraz mam. I nigdy już nie musiałem się martwić tym, że nie będzie mnie stać na leki. Ale choroby mają do siebie to, że potrafią się nasilać. Od roku jest coraz gorzej. Biorę większe dawki, a to ma swoją cenę. Inne narządy siadają, a ja jeszcze zapominam wziąć cholernych tabletek, które utrzymują mnie przy życiu - westchnął.
- Umierasz? - wydukałam. Milczał. Wstrząsnął mną szloch i natychmiast poczułam jak mocniej mnie do siebie przytula.
- Nie umrę. Walczę od 30 lat o życie i nie pozwolę sobie odejść w momencie kiedy to wszystko nabrało sensu - powiedział z determinacją w głosie.
- Nabrało sensu? - spytałam cicho. Wziął głęboki wdech i podniósł palcami moją brodę, żebym na niego spojrzała. Jego ulubiony gest.
- Nie wiedziałem, że to wszystko jest puste dopóki nie poznałem ciebie. Rozbiłaś mur, którym się otoczyłem i sprawiłaś, że wszystko przestało się układać tak jak przewidywałem. W mojej dziedzinie ciągle mówią, że jestem ryzykantem. Ale moje działania opierają się na przewidywaniu i wielu obliczeniach. Nie ma miejsca na błędy i pochopne decyzje. To przy tobie naprawdę zaryzykowałem. Wpuściłem cię na chwilę i już wiedziałem, że nie będę w stanie cię wypuścić. Nawet jeśli wiedziałem jak cholernie egoistycznie postępuje, porywając cię i zmuszając do swojego towarzystwa. Kochałem każdy twój sprzeciw i oburzenie, momenty kiedy ulegałaś, gdy patrzyłaś na mnie przenikliwie, a ja bałem się, że przejrzysz mnie i zobaczysz, że pod maską tak naprawdę drżę, że możesz mnie odrzucić, kocham twój uśmiech i wszystko w tobie. I kocham ciebie.
- Harry… Ale dlaczego…
- Bo teraz moje serce nie bije przez żadną maszynę ani chemię w kapsułce. Bije dla ciebie. I będę walczyć o to, żebyś ty też mnie pokochała.
- Ale na przyjęciu powiedziałam ci, że ja już cię kocham Harry…
- Nie wierzyłem ci wtedy, a potem… - Skrzywił się. Położyłam dłoń na jego policzku.
- Kocham cię. I będę walczyć razem z tobą, bo nie pozwolę ci odejść. - W jego oczach dostrzegłam obietnicę.
- Nie odejdę. Nigdy.
Harry!!!
Zerwałam się gwałtownie i dopiero ból w lewej ręce sprawił, że przestałam się szamotać. Z sercem bijącym w piersi jak dzwon rozejrzałam się dookoła natychmiast orientując się, że jestem w szpitalu. W pokoju nie było nikogo poza mną. Spojrzałam na źródło bólu i zobaczyłam, że byłam podłączona do kroplówki. Bez namyślenia wyrwałam ją z siebie, zaciskając zęby przy nagłym ukłuciu bólu, bo nie był to raczej prawidłowy sposób na jej wyciągnięcie. Krew zaczęła się wolno zbierać w tym miejscu, ale zignorowałam kompletnie ten fakt. Domyśliłam się, że w kroplówce musiał być jakiś lek uspokajający, który wprowadził mnie we wcześniejszy stan. Byłam przebrana w dziwną, szpitalną piżamkę i nie mogłam zlokalizować obok siebie żadnych normalnych ubrań. Wiedziałam tylko, że samo miejsce wyglądało podejrzanie ekskluzywnie. Stanęłam bosymi stopami na zimną podłogę i ruszyłam do drzwi. Wyszłam na zewnątrz cały czas powtarzając sobie w głowie jedną myśl. Muszę znaleźć Harrego. Korytarz był pusty, a okna po obu końcach wskazywały na to, że musiała być wciąż noc. Poszłam kierowana instynktem, mimo że nie miałam pojęcia gdzie idę. Wiedziałam tylko kogo szukam. Zeszłam w dół po schodach, chowając się za ścianą, gdy zobaczyłam dwóch lekarzy rozmawiających o czymś zawzięcie.
- Transfuzja nic nie zmieni… Tak, ale… Wiesz doskonale, że jego stan się pogarsza musimy… - Usłyszałam strzępki tego co mówił jeden z nich o bardziej niosącym się głosie.
Poczułam jak przechodzi mnie lodowaty dreszcz. Mogli mówić o Harrym. Albo o każdym innym. W jak ciężkim był stanie? Poczułam, że kręci mi się w głowie. Uderzenie Tommy’ego sprawiło, że czułam wyraźnie, że coś jest nie tak, ale wątpiłam, żeby było to poważne. Przy tym co działo się z Harrym to nic. Wyjrzałam zza rogu, żeby zobaczyć skąd przyszli mężczyźni. To jedyna informacja jaką teraz posiadałam. Rozglądając się dookoła podążyłam w głąb holu, którym wcześniej szli. Kamery, które napotykałam co parę metrów podpowiadały mi, że mam bardzo mało czasu zanim ktoś zauważy, że pacjent błąka się po korytarzach w środku nocy. Po obu stronach znajdowały się sale, które obok drzwi miały szeroką szybę przez, którą można było zobaczyć cały pokój. Sprawdzałam każdy po kolei, ani razu nie dostrzegając poplątanych loków ani twarzy Harrego. W środku coraz bardziej się trzęsłam. Nie z zimna - ze strachu. Zawróciłam się.
- Hej, ty!
Odwróciłam się i zobaczyłam jak zza rogu wychodzi jakiś lekarz. Rzuciłam się w panice biegiem przez korytarz, słysząc jak cały czas mnie woła, aż w końcu zaczyna za mną biec. Zbiegłam z kolejnych schodów i otworzyłam metalowe drzwi prowadzące na inny oddział. Kucnęłam przy ścianie, jakbym chciała się w nią wtopić. Czekałam nasłuchując w napięciu, ale pozostałam bezpieczna. Niepewnie wstałam i poszłam dalej. Nie mogłam się już wrócić. Przeszłam przez hol i przyjrzałam się napisowi nad kolejnymi drzwiami. ODDZIAŁ KARDIOLOGICZNY. Otworzyłam szerzej oczy. To tutaj. To musiało być tutaj. Uchyliłam drzwi i zajrzałam do środka. Nie zauważyłam nikogo, więc ostrożnie weszłam do środka. Korytarze rozwidlały się w różnych kierunkach, tabliczki informowały o poszczególnych pododdziałach o nazwach, które nie mówiły mi zbyt dużo. Minie chwila zanim moje szczęście się skończy i ktoś znowu mnie zobaczy albo tamten lekarz mnie znajdzie. Muszę się skupić. Gdzie on może być? Harry lubi utrzymywać dystans między sobą a innymi ludźmi. Żyje w odosobnieniu i nie pozwala, żeby ktokolwiek nieproszony miał wgląd w jego życie. Więc to musi być coś do czego nie każdy będzie miał dostęp. Zobaczyłam ciężkie, metalowe drzwi, które aby otworzyć, trzeba było przeciągnąć kartę przez czytnik. To tutaj. Ale jak ja się tam dostanę. Coś w rodzaju recepcji było teraz puste, więc tam postanowiłam zacząć swoje poszukiwania. Wtedy usłyszałam hałas. Kucnęłam szybko i weszłam w wolną przestrzeń między dwoma szafkami. Słyszałam kilka głosów na raz sygnalizujące, że mnie szukają. Kiedy ucichły oddalając się w różne strony, zaczęłam otwierać szuflady i szukać karty albo czegoś innego co mogłoby mi to umożliwić. Nawet nie wiedziałam jak to ma wyglądać. Byłam już bliska poddania się kiedy wymacałam jakiś sznurek. Pociągnęłam za niego orientując się, że jest to smycz na szyję z identyfikatorem na końcu. Zmarszczyłam brwi. Na dole był czarny pasek, podobny do tego w kartach kredytowych. Musiałam spróbować. Wychyliłam się lekko zza lady i dostrzegłam ochroniarza, który szedł tam i z powrotem na zmianę wchodząc kawałek i wychodząc z jednego z pododdziałów rozglądając się leniwie. Pewnie miał tu patrolować na wypadek jakbym się pojawiła. Miałam tylko jedną szansę. Kiedy odwrócił się i powoli wkraczał w korytarz pododdziału wybiegłam nie wydając żadnego dźwięku i dostałam się do drzwi. Trzęsącymi się rękoma przeciągnęłam identyfikator w odpowiednim miejscu, czując jak oblewa mnie fala ulgi kiedy usłyszałam charakterystyczny dźwięk. To przyciągnęło uwagę ochroniarza.
- Proszę się zatrzymać! - zawołał biegnąc w moim kierunku.
Szarpnęłam za klamkę i dostałam się do środka natychmiast domykając za sobą drzwi, które ponownie wydały ten sam dźwięk. Noc mi sprzyjała. Ochroniarz walił w drzwi, ale najwyraźniej nie miał jak się dostać do środka. Korytarz był krótki i mieścił tylko 4 pary drzwi. A na samym końcu małą recepcję, gdzie siedziała młoda pielęgniarka rozmawiająca z kolejnym ochroniarzem. Oboje spojrzeli na mnie w głębokim szoku zanim zdążyli zareagować. Pobiegłam do pierwszych drzwi i weszłam do eleganckiego pokoju, z dużym łóżkiem na środku, w których leżał ktoś z bandażem po prawej stronie twarzy przy łuku brwiowym, podłączony do mnóstwa dziwnych urządzeń. Kolana omal się przede mną nie ugięły.
- Harry… - wydukałam podchodząc do niego. Poczułam, że ktoś stanowczo łapie mnie za ramiona.
- Proszę pani, to jest prywatna sala, proszę wrócić do swojego pokoju natychmiast - zarządził mężczyzna trzymający mnie w żelaznym uścisku. Zaczęłam się z nim szarpać.
- Nie! Ja muszę iść do Harrego! Zostaw mnie!
- Zaraz będę musiał panią odprowadzić siłą, więc proszę…
- Harry! - krzyknęłam, kiedy ten odwrócił mnie w kierunku wyjścia.
- Puść ją. - W pokoju rozbrzmiał lodowaty głos Harrego, który sprawił, że ochroniarz drgnął. Zalała mnie fala ulgi, od której zmiękły mi nogi. Odwróciłam się, korzystając z rozkojarzenia mężczyzny i spojrzałam na Harrego, który podniósł się lekko i nie spuszczał oczu z trzymającego mnie pracownika.
- Proszę pana ona…
- Puść ją albo wyjdę z tego pieprzonego łóżka i skręcę ci kark - warknął.
- To mój obowiązek, żeby… - zaczął tamten rozzłoszczony.
- Jeśli nie weźmiesz z niej rąk to wyrwę ci je z barków. - Jego gniew i postawa sprawiły, że przeszedł mnie dreszcz, a ochroniarz przełknął ślinę. Uwolnił mnie powoli wyraźnie nie chcąc tego zrobić.
- Muszę to zgłosić, że ona tu jest - powiedział niepewnie.
- Wykonuj swoje obowiązki, ale nie zbliżaj się do niej, bo przysięgam, że jeśli na jej skórze został choćby najmniejszy ślad po twoich brudnych łapskach to nie znajdziesz pracy do końca swojego nędznego życia.
- Oczywiście proszę pana. - Spojrzał na mnie niepewnie. - Zostawię państwo samych.
Gdy tylko wyszedł poczułam łzy w oczach, gdy w końcu w całości przyjrzałam się Harremu. Był blady, a jego usta miały siny kolor. Na twarzy miał zadrapania po walce, a jego pierś unosiła się i opadała bardzo wolno. Wpatrywał się we mnie uważnie jakby szukał jakichkolwiek oznak, że coś mi jest. W końcu odetchnął głęboko jakby ze spokojem. Zmarszczył lekko brwi. Już nie wyglądał jakby w każdej chwili mógł wstać i spełnić te wszystkie obietnice, które złożył ochroniarzowi. Wyglądał… Jakby w każdej chwili mógł zamknąć oczy i już ich nie otworzyć.
- Przepraszam - szepnął.
To było dla mnie za dużo. Rzuciłam się w jego kierunku, wtulając się w zimne zagłębienie pomiędzy jego szyją a barkiem. Poczułam jak mnie obejmuje i zanurza twarz w moich włosach. Odchyliłam się lekko, żeby móc spojrzeć mu prosto w oczy.
- Za co przepraszasz? - wydukałam.
- Za swoją nieodpowiedzialność. Że nie zadbałem, aby moja ochrona nie dała się omotać sztuczkom Davisa i go wpuściła. Że jestem kretynem i nie zmierzyłem swojego ciśnienia. Że nie wziąłem leków, bo zostawiłem je w biurze, a nie chciałem cię opuścić w nocy ani przez cały dzień. Że on cię skrzywdził. - Głos mu się załamał. Przymknął powieki i miałam wrażenie, że zanim to zrobił jego oczy stały się szkliste. Pierwszy raz widziałam w nim tyle człowieczeństwa… Jakby zupełnie pozbył się swojej maski. - Kiedy on cię uderzył, a ja nie zdążyłem zareagować… To był najgorszy moment w moim życiu. Gdy poczułem, że nie jestem w stanie cię ochronić. Byłem zbyt słaby. Miałem pójść po leki, kiedy tylko poczujesz się swobodnie wśród otoczenia, żebym wiedział, że mogę cię zostawić. Ale nie zdążyłem.
- Harry proszę cię... Przestań się obwiniać. Mogłam jakoś przekonać Tommy’ego, żeby zostawił nas, żeby zaczął życie od nowa gdzieś indziej i nigdy więcej nas nie martwił…
- Nie udałoby ci się. On chciał zemsty. I dostał ją. A ja omal nie straciłem przy tym życia. To moja wina. Wszystko co się stało jest moją winą. Nie powinienem wchodzić w twoje życie. Byłabyś bezpieczna, gdybym nie był opętany obsesją na twoim punkcie. Gdybyś zupełnie nie opanowała mojego ledwo pracującego serca. Zapomniałbym, że je mam gdyby nie przypominało o sobie tak często - prychnął.
- Harry… Właściwie co ci jest?
- Wspominałem ci o tym kiedyś… Mam wadę wrodzoną, przez którą moje serce nie jest w stanie pracować samo bez pomocy odpowiednich substancji pobudzających. Matka oddała mnie do domu dziecka, kiedy tylko zorientowała się, że nie będzie w stanie zapłacić za leczenie. To były inne czasy i ukrycie faktu, że jestem chory przy oddawaniu mnie poszło jej łatwo. A kiedy tylko się zorientowali było za późno, bo ona była już martwa, zabita przez mojego ojca pijaka. Który z resztą zaginął niedługo po tym i nigdy go nie odnaleziono. Wychowałem się tam, podłączony do urządzenia, które wspomagało moje serce. - Wtuliłam się w jego pierś, nie chcąc, żeby widział jak łzy ciekną mi po policzkach. - Leki powstały wiele lat później i na początku mogłem o nich tylko pomarzyć. Ale byłem zawzięty. Własnym wysiłkiem i umysłem zapracowałem na to co teraz mam. I nigdy już nie musiałem się martwić tym, że nie będzie mnie stać na leki. Ale choroby mają do siebie to, że potrafią się nasilać. Od roku jest coraz gorzej. Biorę większe dawki, a to ma swoją cenę. Inne narządy siadają, a ja jeszcze zapominam wziąć cholernych tabletek, które utrzymują mnie przy życiu - westchnął.
- Umierasz? - wydukałam. Milczał. Wstrząsnął mną szloch i natychmiast poczułam jak mocniej mnie do siebie przytula.
- Nie umrę. Walczę od 30 lat o życie i nie pozwolę sobie odejść w momencie kiedy to wszystko nabrało sensu - powiedział z determinacją w głosie.
- Nabrało sensu? - spytałam cicho. Wziął głęboki wdech i podniósł palcami moją brodę, żebym na niego spojrzała. Jego ulubiony gest.
- Nie wiedziałem, że to wszystko jest puste dopóki nie poznałem ciebie. Rozbiłaś mur, którym się otoczyłem i sprawiłaś, że wszystko przestało się układać tak jak przewidywałem. W mojej dziedzinie ciągle mówią, że jestem ryzykantem. Ale moje działania opierają się na przewidywaniu i wielu obliczeniach. Nie ma miejsca na błędy i pochopne decyzje. To przy tobie naprawdę zaryzykowałem. Wpuściłem cię na chwilę i już wiedziałem, że nie będę w stanie cię wypuścić. Nawet jeśli wiedziałem jak cholernie egoistycznie postępuje, porywając cię i zmuszając do swojego towarzystwa. Kochałem każdy twój sprzeciw i oburzenie, momenty kiedy ulegałaś, gdy patrzyłaś na mnie przenikliwie, a ja bałem się, że przejrzysz mnie i zobaczysz, że pod maską tak naprawdę drżę, że możesz mnie odrzucić, kocham twój uśmiech i wszystko w tobie. I kocham ciebie.
- Harry… Ale dlaczego…
- Bo teraz moje serce nie bije przez żadną maszynę ani chemię w kapsułce. Bije dla ciebie. I będę walczyć o to, żebyś ty też mnie pokochała.
- Ale na przyjęciu powiedziałam ci, że ja już cię kocham Harry…
- Nie wierzyłem ci wtedy, a potem… - Skrzywił się. Położyłam dłoń na jego policzku.
- Kocham cię. I będę walczyć razem z tobą, bo nie pozwolę ci odejść. - W jego oczach dostrzegłam obietnicę.
- Nie odejdę. Nigdy.